Beata Chomątowska, Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie, Czarne, Wołowiec 2013
To jest książka przede wszystkim dla tych, którzy pamiętają zapach Zachodu. Przekraczało się granicę i świat pachniał inaczej.
W latach 80. – wiadomo, byliśmy odcięci, ale podobnie było jeszcze w latach 90., kiedy bohaterowie Chomątowskiej jadą do Holandii, postudiować i popracować. „Wiedzieliśmy, że choćby każde z nas myło się długo i dokładnie w hotelowym żelem, przebrało się w ciuchy z galerii handlowej i choćbyśmy potem, udając tamtych, gadali głośno i pili piwo w metrze prosto z butelki bez obaw, że dostaniemy za to po łbie, i tak będziemy inni, we własnym mniemaniu gorsi i po wschodnioeuropejsku wyszarzali”. W zabawnej scenie bohaterowie zagubieni na targu z serami nagle znajdują coś znanego – pomarańczowy ser, który w stanie wojennym przychodził w paczkach do Polski. Proszą o kawałek Mimolette i przekonują sprzedawcę, że najlepiej smakuje z fińskim masłem solonym (też było w tych paczkach).
Bohaterka mieszka z chłopakiem, niejakim R., w tzw. domu studenckim, czyli ruderze dzielonej z innymi studentami. Holandia jest zaskakująca, wiadomo, ciasteczka z marihuaną i dzielnica prostytutek, seks jako zabieg higieniczny, ale najbardziej zaskakujące są relacje międzyludzkie i musi upłynąć sporo czasu, zanim bohaterowie się ich nauczą. A najciekawszy jest obraz Polaków za granicą. Niby tak wiele się zmieniło, ale okazuje się, że nie do końca. Polak z Mrożka jest wiecznie żywy. U Chomątowskiej znajdziemy kapitalny obraz polonijnego wieczorku, z wódką, mowami i patriotycznym patosem (który to zresztą wieczorek kończy się zaskakująco) – okazuje się, że polskość polonijna się nie zmienia. Forma trwa zakonserwowana przede wszystkim przez resentyment. Ale nawet młodzi Polacy przywożą za granicę swoje zwyczaje – kobiety gotują i urządzają mieszkania, a mężczyźni w tym czasie robią rzeczy ciekawsze. Bohaterka zupełnie się w tym nie odnajduje, a czytelnik nie może właściwie zrozumieć, jak ona mogła wytrzymać z takim nieciekawym typem jak R.
Książka Chomątowskiej, jak sama okładka wskazuje, jest brulionem, szkicownikiem z podróży, a nie pełnowymiarową powieścią czy reportażem. Dlatego układa się w zbiór sytuacji i obserwacji na temat różnic i stereotypów. Wszystkim nacjom się dostaje, wszyscy przeglądają się w krzywym zwierciadle i są rysowani grubą kreską. Ta książka miała być odpoczynkiem po wspaniałym i wyczerpującym portrecie dzielnicy zbudowanej na terenie getta – „Stacji Muranów”. I rzeczywiście mamy wrażenie, że powrót do lat 90. był dla autorki czystą przyjemnością – nawet jeśli nie samo sprzątanie podłóg, to po prostu cała ta młodzieńcza wyprawa. Życie w Bredzie było przygodą, którą dobrze jest odbyć, gdy wkracza się w dorosłość. Mnie też przypomniało się w trakcie lektury niezrealizowane młodzieńcze marzenie, żeby pracować jako barmanka. Różne rzeczy robiłam, ścinałam winogrona u szalonego barona, ale barmanką nie udało mi się zostać. I raczej już się nie uda. Mogłam więc przynajmniej popracować z bohaterami w barze o nazwie Boulevaard przy muzyce Bowiego.
Ciekawe, jak wiele się zmieniło od tamtego czasu. „Dopiero może ci, myśleliśmy, który nie pamiętają przerwanego Teleranka, mówiący językami, od liceum jeżdżący w świat i śpiący za darmo na cudzych kanapach, będą mogli się tam rozpierać łokciami, wolni od rozterek, co też Zachód o nich pomyśli”. Rzeczywiście już tak jest?
9 stycznia o godz. 20:11 13460
Miło się Panią ogląda w Tygodniku Kulturalnym. Tak trzymać (i nie dawać się przegadać co niektórym!)
Treść powyższej książki – owszem, zdaje się być frapująca, ale już jak spojrzałam na okładkę, to ajć! „antyk” w sam raz dla mnie i mojej profesji.
Ukłony
10 stycznia o godz. 11:16 13466
Dziękuję. Okładka do złudzenia przypomina zeszyt z lat 80 -tych. Dobry pomysł 🙂
12 stycznia o godz. 23:00 13483
Oglądałam dziś autorkę w rzeczonym programie, z Pani udziałem. (Czy doprawdy nie moglibyście się pojawiać w sobotę na jedynce o 20-tej ?)
Bardzo mi przykro, że:
1) Będę musiała zorganizować sobie czas na przeczytanie tej książki bo warto
2) Nie skrytykowała Pani „Nimfomanki”…
Dziecinny zarzut, prawda ? Wiem, ale mam natrętne wrażenie, że robienie tego typu filmów z tak przegiętą fabułą ubliża statystycznej kobiecie.