Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Oczytany - Blog Justyny Sobolewskiej Oczytany - Blog Justyny Sobolewskiej Oczytany - Blog Justyny Sobolewskiej

24.04.2014
czwartek

Biblioteka marzeń

24 kwietnia 2014, czwartek,


Światowy Dzień Książki był wczoraj (23 kwietnia), ale u mnie, za oceanem, ciągle się nie skończył, więc jeszcze zdążę opowiedzieć o miejscu, gdzie trwa on cały rok.

Princeton w stanie New Jersey kojarzy się przede wszystkim ze świetnym uniwersytetem. Ale kiedy tu przyjechałam, szybko się przekonałam, że sercem tego miasteczka jest Biblioteka Publiczna. Chodzę tam codziennie nie tylko po to, żeby czytać. Kilka razy dziennie odbywają się tu konwersacje dla cudzoziemców. Każdy, kto tylko chce, może przyjść i uczestniczyć w nich ZA DARMO. Prowadzą je wolontariusze, pomysłowi i zawsze przygotowani.

Dziś w mojej międzynarodowej grupie rozmawialiśmy o miejscach, w których czujemy się komfortowo. Wszyscy pomyśleliśmy o tym samym, czyli o tej bibliotece. – Opowiadam moim znajomym, że to jest teraz mój drugi dom – mówiła Koreanka. Czasem przychodzę z dziećmi i potem mam kłopot, żeby je stamtąd wyprowadzić, bo trzecie piętro całe jest dla nich: setki książek w wielu językach na niskich półkach zapraszają, żeby je wyjmować i oglądać. Jest też kolejka i samochodziki, poduszki do siadania i przewalania się po wykładzinie. Moje młodsze dziecko szybko znalazło drogę do łazienki świetnie przystosowanej dla dzieci, z niskimi sedesami i umywalkami. Stamtąd też nie chciało wyjść. Za to starszy nie opuści żadnego spotkania swojego Klubu Lego w niedzielę. Nastolatki mają swoje zajęcia, a imigranci przygotowują się do egzaminu pozwalającego uzyskać obywatelstwo.

Od rana do nocy, siedem dni w tygodniu trwają tu jakieś zajęcia, a to z opowiadania bajek (również po hiszpańsku), kreatywnego pisania, śpiewu, tańca i różańca (niemal :)), a wieczorami odbywają się spotkania z pisarzami i ludźmi kultury. Kiedy zostajesz członkiem biblioteki, możesz wypożyczać nie tylko książki i e-booki, ale też filmy z wielkiej kolekcji, i nawet z domu masz dostęp do amerykańskich czasopism. Problemem wielu polskich bibliotek jest brak nowości – tutaj, sprawdziłam, są już dostępne książki omawiane w ostatnim niedzielnym dodatku literackim do „New York Timesa”. Głośną biografię Updike’a ktoś właśnie wypożyczył, ale ciągle jest e-book.

W wielu polskich czytelniach dawniej królowały surowe panie z „zasznurowanymi ustami”, które pilnowały ciszy. Tutaj, przy kantorku pań bibliotekarek, cały czas trwają pogawędki, niektórzy przychodzą przede wszystkim po to, by porozmawiać z nimi. Gdzie nie spojrzysz, leżą wyeksponowane książki. Z jednej strony cały Márquez, z drugiej poezja z całego świata, nowy przekład Rilkego sąsiaduje z wyborem Amiri Baraki, który urodził się w pobliskim Newark i zmarł w styczniu tego roku. Jutro pewnie czyjaś czujna ręka wybierze inne książki i ułoży je zachęcająco, żeby czytelnicy mogli sobie przechodząc, wertować.

Kiedy próbuję siłą wyciągnąć stąd dzieci, myślę jednocześnie, że sama chętnie siedziałabym tu non stop. Na naszych zajęciach Włoszka opowiadała dziś, że w żadnym z włoskich miast takiej biblioteki nie ma. W Polsce wiem, że jest coraz więcej miejscowości, gdzie biblioteki stają się centrum życia kulturalnego. Sporo pieniędzy z funduszy ministerialnych idzie na ich rozwój. Znacie Państwo takie miejsca, biblioteki marzeń, z których nie chce się wychodzić?

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 21

Dodaj komentarz »
  1. Niestety nie znam podobnej biblioteki w mojej okolicy (Warszawa), a chętnie bym skorzystał z takiej oferty. Mam nadzieję, że opisane przez Autorkę lokalne centra kultury pojawią się też w Polsce. Dziś ich zadania wypełniają po części księgarnio-kawiarnie.

  2. Pięknie. Jak dla mnie zabrakło tylko informacji ile kosztuje korzystanie z zasobów biblioteki. Bo jak mniemam nie jest za darmo. Dla mnie sympatyczne są biblioteki osiedlowe w mieście w którym mieszkam. Wszystko można obejrzeć na półce, a często się doradzić bibliotekarza, czy dana książka jest warta przeczytania. Jest też kącik nowości. Są książki, kolorowanki, kredki i specjalne meble dla dzieci. Bolączką jest niestety mały i często przypadkowy księgozbiór. Brakuje też filmów, nie wspominając o e-bookach lub audiobookach. Z filmami to w ogóle jest krucho od czasu jak padły wszystkie wypożyczalnie w okolicy. Z szarej strefy (chomik, torrenty itp) nie chcę korzystać, a wypożyczalnie online mnie nie ciągną.

  3. Nie w uniwersyteckim Princeton ale w bibliotece w prowincjonalnym miasteczku gdzieś w Ohio znalazłem przed wielu laty ta sama atmosferę, nastrój, ofertę (z zachowaniem proporcji), jaką Pani opisuje. Córka poszła oddać/wypożyczyć książki, 4-letni wnuk znalazł zabawę w hallu (komputer. lego i te rzeczy) a my z żoną oglądaliśmy bibliotekę, jakiej nie znaliśmy. To obyło 20 lat temu. Jest więc tam propagowany pewien MODEL CYWILIZACYJNY I CYWILIZUJĄCY, którego brak tu odczuwam.
    A poza tym wszystko co Pani pisze, czytam i zawsze mi sie podoba – bo propaguje Pani kulturalnego, oczytanego Polaka.

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. @Justyna dzięki za pochwałę poprzedniego mego wpisu i niesprawdzanie interpunkcji

    i ten Twój wpis jest inspirujący, no bo jak to, to w New Jersey już można się przewalać po dywanie w bibliotece, a u nas wciąż obowiązuje StrąkStrategia (vide: http://www.biblpubl.waw.pl/strategia-biblioteki)…

    Na szczęście pewnej wiosny kilka lat temu w bibliotece dziecięcej (ul. nomen omen Władysława Broniewskiego) Panie Bibliotekarki zorganizowały dzieciakom malowanie/klejenie/lepienie Pisanek. I te brokatowe flamastry, i piórka, i plastelina, wszystko było publiczne i fajne i można było, a od tej pory cotygodniowa wycieczka biblioteczna jest obowiązkowa, i co i raz to zdarzają się kolejne przedsięwzięcia, może i wpasowują się do podlinkowanej powyżej strategii…

    I nawet w Ziemi Urle jest teraz odnowiona biblioteka, no nie ma w niej Lego i dywanów do tarzania się, podwórko po starej szkole musi wystarczyć jako zabawowo, ale jest ze 20 tysięcy książek i letnicy przychodzą po Fleszarową i Joe Alexa, nie wiem jak jest z listopadem tamtejszych Muminków, ale to spora zmiana w porównaniu z wcześniejszym, spalonym od nadmiaru oranżady i emocji telewizyjnych, klubem RSW Ruch.

    @Piotr Takie biblioteki nie pojawią się niczym kosmiczni najeźdźcy deus ex machina na tej ziemi… może takie propozycje są we wnioskach dotyczących budżetów obywatelskich – niestety przed głosowaniem czerwcowym nie znamy treści i tematów zgłoszonych wniosków o ile sami wnioskodawcy ich nie ujawnili…

    Tymczasem kwoty przeznaczone na modernizację bibliotek, promocję czytelnictwa i odnowienie księgozbiorów w pierwszym styczniowym naborze wniosków leciutko przekroczyły 10 groszy na mieszkańca Polski. Jesli porównamy z 6 milionową dotacją tego samego Ministerstwa na Świątynię Opatrzności Bożej to można się zastanowić – Czy w kolejnym naborze znowu Biblia (w końcu jedna z książek) musi znowu wygrać z bibliotekami? Czy Minister Kultury niczym Kalif Omar…

  6. @baka – wystarczy się zarejestrować i można wypożyczać za darmo, a korzystać na miejscu może absolutnie każdy z ulicy 🙂

  7. Biblioteki publiczne w Ontario tez sa bezplatne – czyli placone z pieniedzy podatnikow 😉
    Jakis czas temu, skad inad oslawiony burmistrz Toronto probowal obciac finansowanie bibliotek, ale po skandalu ktory wyszedl (nie wiedzial kto to jest Margaret Atwood) sprawa przycichla.
    Podobnie jak biblioteka, ktora opisuje p. Justyna, biblioteki tutaj sluza przede wszystkim do zachecania do czytania ksiazek – stad codziennie z rana roi sie od wycieczek przedszkolnych i maluchow z pierwszej czy drugiej klasy. Generalnie kazdy moze wejsc i poczytac, albo skorzystac z komputera. Zarejestrowanie sie wymaga jednak adresu i telefonu. Panie bibliotekarki (jak dotad nie zauwazylem panow 😯 ) sa wysoko kwalifikowanymi nauczycielkami (support teachers) pomagajacymi nauczycielom prowadzic zajecia w bibliotece. Materialy biblioteczne zawieraja wszystkie mozliwe formy: ksiazki, czasopisma, filmy, plyty itd. Moj oddzial na rogu jest stosunkowo maly, ale mam dostep do wszystkich materialow ze wszystkich oddzialow Toronto Public Library – musze zamowic i mam to po paru dniach. W ten sposob sprowadzono mi “Wyznaje” J. Cabre, po polsku (!), ktore, jak dotad nie zostalo przelozone na angielski. Niestety malejace naklady finansowe na utrzymanie bibliotek powoduja zwiekszanie liczby elektronicznych form kosztem tradycyjnych papierowych.

  8. Uwielbiam Princeton chociaż byłam tam tylko raz- miasteczko mnie urzekło.:-) Nie wiedziałam o tym „komfortowym” miejscu 🙂 ale mam nadzieję za dni kilka , już podczas majówki, wpaść tam i zobaczyć je na własne oczy 🙂
    Dziękuję za trop 🙂

  9. @emes – dokładnie, potrzebujemy takiego modelu cywilizacyjnego i cywilizującego. Teraz powinno się go bardzo intensywnie wprowadzać w Polsce , ale z tego co pisze @paolo63 : „kwoty przeznaczone na modernizację bibliotek, promocję czytelnictwa i odnowienie księgozbiorów w pierwszym styczniowym naborze wniosków leciutko przekroczyły 10 groszy na mieszkańca Polski” nie wynika , że cokolwiek się zmieni 🙁

  10. W takim razie zazdroszczę Princeton (i innym miastom w USA) takich bibliotek. Mamy jeszcze dużo do nadrobienia, zwłaszcza w kwestii czytelnictwa.

  11. W Krakowie, na ulicy nomen omen Rajskiej mieści się biblioteka, ze świetnym działem dla dzieci. Systematycznie wzbogacana o ambitne nowości. Jest kąt gdzie cherubiny rżną w gry komputerowe, sala dla najmłodszych gdzie można poprzewalać się na dywanie, albo przy niskim stoliku poprzeglądać książki, albo ograć rodzica w memory. Zmieniają się wystawy prac dzieci (zwykle pokłosie małopolskich konkursów plastycznych) od czasu do czasu można zobaczyć a to kolekcję znaczków pocztowych z motywami bajkowymi, a to wystawę zdjęć fotografii typu – o mamo jakie dziwne są nietoperze, albo z wizytą u Ani z Zielonego Wzgórza.

    W tym samym budynku jest wypożyczalnia audiobooków dla osób niewidomych i źle widzących, wypożyczalnia młodzieżowa, ogólna z ciągle ku mojej radości rosnącym działem książki mówionej, działem sztuki, poezji, dramatu, biografii itd. Jest wypożyczalnia filmów dvd, płyt muzycznych i nut, są rozmaite czytelnie – m.innymi ze zbiorami regionalnymi. Można wypić kawę, zjeść stołówkowy obiad w EatOn :o), można posiedzieć w sali z własnym komputerem i bibliotecznym WiFi, zrobić samemu ksero.
    Na korytarzach tego 3 piętrowego gmachu ciągle zmieniają się wystawy plakatów, malarstwa, ilustracji, tkaniny, fotografii. Organizowane spotkania, odczyty sympozja i inne etcetery. Biblioteka nieustająco ( choć z różnym skutkiem) stara się o granty, pisze projekty, zabiega o środki, srogo łupi (nie bójmy się powiedzieć) spóźnialskich czytelników, ale też umożliwia przedłużanie terminu on line, na parę dni przed datą oddania materiałów przysyła mailową przypominajkę.
    W większości działów istnieje katalog on line z możliwością rezerwacji.
    Brakuje mi tylko przytulnej przestrzeni wspólnej, z wygodnymi fotelami/ pufami/ lampami do czytania, WiFi i choćby najmniejszego letniego ogródka. Teraz palacze okupują wejście główne, a pojedynczy czytelnicy siedzą w holu na ławkach bez oparć, zimą podsmażani przez kaloryfery, boczkiem, boczkiem, żeby uszczknąć z okna choć trochę dziennego światła.
    Budynek zaadaptowany został z dawnych koszar, więc adaptacja- wiadomo musi potrwać.

    Wychodzę stamtąd przynajmniej raz w miesiącu uginając się wprost po ciężarem dóbr kultury, niezmiennie z bananem na licu

  12. < oslawiony burmistrz Toronto probowal obciac finansowanie bibliotek,
    Dodajmy ze z sukcesem :-/… ale faktycznie reakcja opinii publicznej byla zdecydowana.

    < Panie bibliotekarki (jak dotad nie zauwazylem panow 😯 )
    Nie, troche nas jest 🙂 Zalezy od oddzialu.

    < sa wysoko kwalifikowanymi nauczycielkami (support teachers)
    Owszem, niektore kolezanki i koledzy sa nauczycielami, ale podstawowy wymog to MLIS (Master of Library and Information Science).

    < Zarejestrowanie sie wymaga jednak adresu i telefonu.
    Adres, tak, ale telefon nie jest konieczny. Wymog jest taki ze trzeba mieszkac, pracowac, studiowac albo posiadac nieruchomosc w granicach administracyjnych Toronto. Chodzi o to zeby uslugi biblioteczne byly przede wszystkim dostepne dla tych ktorzy za nie placa (podatnikow "municypalnych").

    <Niestety malejace naklady finansowe na utrzymanie bibliotek
    < powoduja zwiekszanie liczby elektronicznych
    To akurat nieprawda ze to kwestia pieniedzy – uslugi elektroniczne tez kosztuja, i to czasami wiecej. Taka jest po prostu ogolna tendencja (i oczekiwania uzytkownikow!)

    Pozdrawiam,

    Bibliotekarz

  13. Jeśli chodzi o „za darmo” — poniekąd prawda, ale nie całkiem…. Z biblioteki mogą korzystać mieszkańcy Princeton (aby się zarejestrować trzeba przynieść jakiś rachunek z adresem), którzy płacą OGROMNE podatki od nieruchomości (około tysiąca dolarów miesięcznie za dość skromny jak na tutejsze warunki dom). To z nich właśnie finansowana jest ta biblioteka (oraz świetne publiczne szkoły, na które idzie lwia część owych podatków). Ci którzy nie mają tu adresu (nie płacą podatku), mogą z biblioteki korzystać, ale muszą wnieść roczną opłatę. O ile dobrze pamiętam, 300 dolarów rocznie.

    Princeton to miejsce, w którym większość mieszkańców jest dobrze uposażona i dobrze wykształcona. W odróżnieniu od wielu innych Amerykanów, płacą te podatki bez większego marudzenia (ba, raz po raz, przeczhodzą w lokalnych głosowaniach, propozycje ich ZWIEKSZENIA, po to by dajmy na to, zainwestować w pas zieleni wokół miasteczka — by mógł pozostać niezabudowany). W KRAJU, w którym od pół wieku, jakiekolwiek propozycje inwestowania w infrastrukturę publiczną, stworzenia czegokolwiek publicznego są konsekwetnie sekowane/ośmieszane/ określane jako „socjalizm” albo „komunizm” jest to raczej EWENEMENT… Zdecydowanie piękny, przyjemny i budujący (tym bardziej, że Princeton nie jest lewackim Berkeley; mieszka tu całkiem sporo tuzów z Wall Street/ panów i pań z rozmaitych hedge fundów, którym zarabianie pieniędzy zdecydowanie źle nie pachnie!!!).

  14. Przyjedź do Polski i sprawdź nasze biblioteki.Nic im nie brakuje jedynie bibliofilów bo wszystko w tym ociemniałym kraju załatwia się przez internet i myślenie schodzi na dalszy plan. 🙂
    „Cudze chwalicie swego nie znacie”.

  15. @mr – dzięki za poprawkę! Ci bez adresu i niezarejestrowani mogą jednak zawsze czytać na miejscu i uczestniczyć z zajęciach 🙂

  16. Mamy świetne bibliotekarki i bibliotekarzy (sama wykształciłam jedno pokolenie), którzy w miarę skromnych środków przeznaczanych na działalność bibliotek starają się robić ciekawe rzeczy. To najlepiej widać w małych ośrodkach, na prowincji. Organizują spotkania, konkursy, wystawy, plenery malarskie, łączą pokolenia. Jednak największą bolączką naszych bibliotek jest brak nowości, a m.in. po to z nich korzystamy. Audiobooki zazwyczaj w skromnej ofercie pochodzą z darów czytelników, o ebookowe nowości (coraz popularniejsze) nie warto pytać. Program MKiDN niestety znacząco nie poprawi stanu księgozbiorów. Z zazdrością czytam teksty o sytuacji bibliotek w innych krajach

  17. Nie wierze ze we wszystkich miastach w USA jest tak dobrze. Ale jezeli poszczegolne spolecznosci w Polsce sa w stanie zmobilizowac sie i zbudowac sobie takie biblioteki, to powinny dobrze na tym wyjsc. Mam na mysli wzrost cen nieruchomosci, zatrzymanie ucieczki mlodych, rozwoj biznesu opartego na wykorzystaniu wiedzy, lepszy wizerunek, lepsze szkoly, lepsze nauczycielki w tych szkolach, wiecej funduszy unijnych, etc..

  18. re bawidamek 27 kwietnia o godz. 18:56
    Nie moge – tak jak rzecz jasna nikt nie moze – wypowiadac sie o bibliotekach we WSZYSTKICH miastach amerykanskich.
    Natomiast pare tygodni temu, odwiedzilem znajomych w Pontiac, MI i pojechalismy do biblioteki w Bloomfield Hills, MI. Oczywiscie, ze to niebiedna okolica, ale polozona na obrzezach zbankrutowanego Detroit. Recesja w Detroit jest koszmarna, ale biblioteka zapiera dech.

    re Bibliotekarz 26 kwietnia o godz. 0:56 Wszystko prawda – nie chcac sie rozpisywac, poszedlem na skroty. Jesli mozna wiedziec, w jakim oddziale Pan pracuje?

  19. Nie potrzeba wybrac sie tak daleko, za daleka wode. Wystarczy wypad na plonoc, na druga strone Baltyku. Takie jak opisana biblioteka w Princeton to niemalze standard. Calkowicie bezplatne uslugi dotyczace wypozyczania ksiazek „papierowych”, czasopism i e-bookow. Samoobsluga zarowno przy wypozyczaniu jak i przy oddawaniu. Normalka. I to od wielu. wielu lat.

  20. @bawidamek: „Nie wierze ze we wszystkich miastach w USA jest tak dobrze”

    Jest. W ciagu prawie 30 lat w USA mieszkalem w 5 czy 6 stanach – nie chce mi sie liczyc – I w kazdym miejscu gdzie mieszkalem, tak bylo. Amerykanska biblioteka PUBLICZNA, finansowana jest z pieniedzy obywateli placacych podatki od neiruchomosci. Podobnie jak PULICZNE szkolnictwo.

    A miejscowej ludnosci posiadanie biblioteki odpowiada. Niedawno w zadupiu gdzie meiszkam, Ratusz wyslal ankiete na temat tego jakie PUBLICZNE uslugi sa dla obywateli najwazniejsze. Na dwoch pierwszych miejscach byla szkola I biblioteka.

    Biblioteka a USA to nie miejsce do wypozyczania ksiazek. Owszem, ksiazki sie wypozycza. Ale biblioteka to przede wszystkim INSTYTUCJA KULTURALNA. Organzujaca owa kulture na miare swoich mozliwosci I na miare potzreb obywateli. A jakos nei wszyscy obywatele dali sie zwariowac TV I fejsbukowi. Wystarczy zreszta pojsc w weekend do lokalnej ksiegarni Barnes&Noble. Wiecej ludzi niz w kosciele.

    A w moim zadupiu na Midwescie, w odleglosci 10 minut samochodem mam 3 biblioteki publiczne

  21. @mr: Z biblioteki mogą korzystać mieszkańcy Princeton (aby się zarejestrować trzeba przynieść jakiś rachunek z adresem), którzy płacą OGROMNE podatki od nieruchomości ”

    W USA posiadanie adresu nei oznacza od razu placenia podatkow od nieruchomosci. Podatek od nieruchomosci placa, jak sama nazwa wskazuje, posiadacze neiruchomosci. Mozna mieszkac gdziekolwiek nei posiadajac nieruchomosci a po prostu wynajmujac mieszkanie. Co zreszta jest dosyc popularne.

    Do korzystania z biblioteki upowaznia jakikolwiek list doreczony pzrez poczte z adresem czlowieka na kopercie. Jest dostatecznym dowodem zamieszkania w miejscowosci. Zadnego zaswiadczenia o podatkach nie potrzeba

  22. Do tych sielskich obrazków z biblioteki w Princeton dodam i sweje nie mniej sielskie, tyle że z lat pięćdziesiątych minionego wieku. Zanim w 1957 r. rozpocząłem naukę w szkole średniej, uczęszczałem do szkoły podstawowej liczącej około 50 uczniów. Ponieważ cieszyłem się pełnym zaufaniem kierownika szkoły, do biblioteki szkolnej miałem dostęp nieograniczony. Więc myszkowałem w książkach do woli. Słowo „myszkowałem” jest jak najbardziej na miejscu, bo obok regałów na podłodze pan kierownik szkoły suszył zboże, które zebrał z pola dla swoich kurek i świnek trzymanych w przyszkolnym chlewiku. W zbożu żerowały myszki, co sprawiało, że w biblotecznej izbie unosił się charakterystyczny mysi zapach. Ala też zboże osłaniało książki przed atakiem gryzoni, bo przecież karmy na podłodze miały w bród. Z książek wybierałam oczywiście Sienkiewicza i Kraszewskiego, Londona i Curwooda, Fiedlera i Centkiewiczów. Nie obyło się oczywiście bez Karola Maya. Rzecz jasna zupełnie nieprzymuszany czytałem pisarzy radzieckich, z których pamiętam Beka (tego od „Szosy Wołokołamskiej”), Fadiejewa, Ostrowskiego, Polewoja. Przebierając książki trafiałem i na takie, które mnie zadziwiały z powodu, nieadekwatności – tak uważałem – tytułu do treści, długo np. nie mogłem pojąć dlaczego w „Jeziorze Bodeńskim” nie znajduję fabuły przyrodniczo – podróżniczej i dlatego ze zrozumieniem powieść Dygata przeczytałem dopiero po maturze. Książki czytałem latem podczas nudnego łażenia za krowimi ogonami (byłem pastuszkiem), a zimą przy kaflowym piecu.
    Miałem też swobodny dostęp do biblioteki parafialnej. Tam zaglądałem każdej niedzieli po sumie. Proboszcz także nie ograniczał mnie w poszukiwaniu książek, tym razem jednak nie dla mnie lecz dla mamy, która zaczytywała się w literaturze religijnej. Książki na plebanii zachwycały mnie bogactwem edytorskim, miały najczęściej twardą oprawę, kredowy papier i barwne brzegi stron, często w kolorze złotym. W pomieszczeniu unosił się też specyficzny zapach, myślę dziś, że farby drukarskiej i introligatorskiego kleju. W każdym bądź razie, nie był to zapach myszy. Niestety nie znajdowałem w nich ciekawej fabuły i pewnie z tego powodu tytułu, ani autora żadnej z książek nie zapamiętałem.
    Wspominam z nostalgią tamte lata, bo z nich pozostał mi jedyny nałóg mojego życia – nałóg czytania. Niestety z powodów czysto merkantylnych „Politykę” a nawet książki czytam już także na iPadzie. Brakuje szelestu kartek i zapachu…
    Pozdrawiam Panią Redaktor o Blogowiczów.