Raz do roku po ogłoszeniu wyników badania czytelnictwa słychać lament, że aż 60 proc. Polaków nie czyta. Co prawda w tym roku jest ciut lepiej, bo „liczba osób deklarujących przeczytanie w ciągu roku przynajmniej jednej książki wzrosła o 2,5 proc.”. Mnie jednak bardziej niż ten minimalny wzrost ucieszył widok chłopaka, który szedł ulicą Emilii Plater i jednocześnie czytał książkę.
Widać nie mógł przestać, zanim nie skończy rozdziału. To dość niebezpieczne, można wpaść na coś lub kogoś. No trudno. Zdarzało mi się czytać, idąc albo w taksówce, ale najwygodniej oczywiście jest w tramwaju czy autobusie. Coraz częściej się zdarza, że wchodzę do wagonu, a tu każdy coś czyta. Więc nie mogę się jakoś przejąć tymi corocznymi lamentami.
Z drugiej strony nie udziela mi się entuzjazm uczestników akcji „przeczytam 52 książki rocznie”. A to dlatego, że czytanie to przecież nie są zawody sportowe. Można czytać mnóstwo i nic z tego nie rozumieć. Są osoby, które czytają na okrągło przez całe życie zaledwie kilka książek. Albo nawet jedną.
Kiedy ktoś mnie pyta, ile książek czytam tygodniowo – nigdy nie wiem, bo liczba nie ma znaczenia. Niektórzy czytają kilka książek na raz, nie doczytują, porzucają. Inni czytają tylko to, o czym nie jest głośno. Na przekór tym, którzy próbują nadążyć za nowościami. Nie da się zresztą przeczytać wszystkich ważniejszych książek, które wychodzą w danym miesiącu. Nikt, nawet najbardziej wytrwali recenzenci-blogerzy, których z podziwem obserwuję, nie nadążają. I nie szkodzi. Bo przecież nie chodzi o to, żeby być „przodownikiem na froncie czytania”. Wtedy książka byłaby tylko przedmiotem podobnym do cegły.
Oczywiście program promocji czytelnictwa jest ważny – zwłaszcza wspieranie bibliotek – i dobrze, że Ministerstwo Kultury przeznacza w tym roku na zakupy dla bibliotek 25 mln zł. Przyszedł też czas na biblioteki szkolne, dotąd zaniedbane, w których ma być coraz więcej książek. Pamiętam, że gdy zachwycałam się wspaniałą biblioteką publiczną w Princeton, która stała się centrum kulturalnym i edukacyjnym miasta, wiele osób pisało o podobnych bibliotekach w Polsce i to jest coś. Świetną inicjatywą są też Dyskusyjne Kluby Książki, które dzięki Instytutowi Książki rosną w siłę. Bo okazało się, że ludzie lubią dyskutować i kłócić się nie tylko o seriale, ale i o książki.
A poza instytucjami najlepszą promocją czytania, jaką sami możemy robić, jest samo czytanie. Niekoniecznie po to, by odhaczyć kolejne tytuły na liście. Niech dzieci nas widzą z książką, czytajmy im na głos, podsuwajmy im książki. Bardzo lubię siedzieć wśród czytających, bo ich skupienie się udziela. Choćby wtedy, kiedy obok mnie mój syn siedzi w kuchni z kolejnym tomem z „Serii niefortunnych zdarzeń” Lemony Snicket. Czytający człowiek po prostu dobrze wpływa na otoczenie. To już udowodnione.
28 stycznia o godz. 8:23 27051
Do pracy codziennie jeżdżę komunikacją miejską, a do stolicy dodatkowo dojeżdżam pociągiem. Od lat. I też od lat z ciekawością przyglądam się co czytają inni. Widziałem kiedyś czytanego Nietzschego przez piękną dziewczynę, raz Tołstoja i wczoraj Huxleya Nowy wspaniały świat. Reszta podejrzanych autorów nie była mi znana, ale sądząc z najczęściej krzykliwych okładek był ku temu powód. Dlatego mnie inaczej niż Panią chyba nie zachwyca to, że ludzie trzymają książki, i brną przez tekst, aby zabić czas. Pewnie że mam do nich więcej szacunku niż do oglądających w komunikacji miejskiej filmy na smartfonie czy tablecie, ale myślę, ze jakość lektury jest ważna. I czasem lepiej jest obejrzeć dobry film, niż przeczytać książkę, z większości tych, które spotykam w pociągach i tramwajach.
Nie wiem na czym polega program promocji czytelnictwa. Mam nadzieję, ze wygląda świetnie, ale dotychczasowe próby nie były chyba najszczęśliwsze. kiedyś na ten temat coś pisałem, i dotąd nie zmieniłem zdania: http://marekmroz.blox.pl/2012/04/Sila-reklamy.html
28 stycznia o godz. 9:41 27052
Często widuję człowieka, który spaceruje po lesie z psem. Zawsze ma książkę,cały czas czyta. Idąc przez miasto – też. Przechodząc przez jezdnię — to samo. Stojąc w kolejce do kasy w sklepie – identycznie. Nawet mżawka go nie powstrzymuje.
Czytanie – dobra rzecz. Inna sprawa, czy oraz na ile przekłada się to na umiejętność myślenia, analizowania, wyprowadzania wniosków, formułowania zrozumiałej wypowiedzi, zdolności do słuchania i dyskutowania. O ile łatwiej zachęcić do czytania – choć to ciągle duża sztuka, to cała reszta przedstawia problem podniesiony do potęgi. Szkoła tego nie uczy, jej zadaniem jest trenować w rozwiązywaniu testów. Uczelnie, w dosyć zgodnej opinii samych wykładowców, szukają dna coraz niżej, w rejonach dawnych techników, a nawet niematuralnych szkół zawodowych.
Żeby przestać myśleć o tym, co z tego wynika, dobrze jest wziąć książkę, i udać się z nią do lasu.
28 stycznia o godz. 14:01 27053
@Marek_Mroz:
Gdy mijam człowieka biegającego, albo jadącego na rowerze, czy na rolkach, cieszę się, że ktoś się rusza, dba o kondycję i zdrowie. I nie jest ważne, czy trenuje do olimpiady, czy chce zdobyć trochę endorfin przed zmrokiem.
Owszem, lepiej czytać rzeczy ambitne, ale tak jak biegacz, czy rowerzysta, każdy ma jakąś swoją aktualną formę (tu: intelektualną) i aktualne cele. I do tego powinien dobierać lektury.
Nie mogę Tobie powiedzieć, co rozumiała owa czytelniczka Nietzschego, czytelnik Tołstoja, czy Huxleya, ale mogę wspomnieć własne ‚pierwsze czytania’ Ulissesa, czy Tako rzecze Zaratustra… Rozumiałem wówczas niewiele, zachwycając się jedynie pięknem zdań i akapitów.
Jeśli też czytujesz wymienionych autorów, to zapewne dla Ciebie lektura jest rzeczą oczywistą i prostą, tyle że nie jest tak dla każdego. Są osoby, dla których śledzenie i rozumienie dłuższego tekstu, a nawet samo płynne czytanie, stanowi pewne wyzwanie. Powiedziałbym, że trenowanie na ‚lekkich lekturach’ też już czymś wartościowym jest. (I zostawiam nawet na boku kwestie, na ile wartościowa może być ‚lekka lektura’. Bo czasem, mimo lekkiej formy, podejmowane przez nią treści mogą z ‚prozą artystyczną’ konkurować.)
29 stycznia o godz. 8:21 27054
@PAK4
Zgoda, wszystko co piszesz to prawda. I zgódźmy się również, że jak niewielu jest olimpijczyków na biegających w parku, tak niewielu jest piszących na czytających w metrze. A samo czytanie – jakie by ono nie było – daje pewną wartość, i nawet nie wiemy jak dużą. Zaś gdyby wszyscy czytali Joyca i Nietzschego w tramwajach, rzeczywistość mogłaby okazać się, mimo wszystko – straszna 🙂
Ale chciałem zwrócić uwagę na mały niuans, który może być znaczący: wszędzie podkreślamy właśnie czytanie książek, dodając im pewną wartość i znaczenie. Nie mówimy: czytelnictwo gazet wzrosło (czyli artykułów – a w kontekście tego co mówisz, nie byłaby to większa różnica), tylko – czytelnictwo książek. Podkreślają to nawet gazety! Czyli nadajemy książce pewien status, za którym kryją się nasze nadzieje. A ja chciałem tylko powiedzieć, że to nie jest adekwatne, i że za tym co się mieści pod naszym ogólnym pojęciem książki, mimo wszystko kryje się coś wyższego. A to wyższe można spotkać nie tylko poprzez książki (być może przez książkę najłatwiej to znaleźć) lecz również inne dzieła, jak np. film. I tyle.
29 stycznia o godz. 12:04 27055
Artykuł jak zawsze najwyższych lotów. Miło coś w pracy przeczytać na temat i rzeczowo opisane. Z niecierpliwością czekam na nowe artykuły 🙂
29 stycznia o godz. 13:14 27056
Właśnie czytam „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” i jestem zrozpaczony. Bo nieuchronnie książka zbliża się ku końcowi. Jak czytać, tak żeby książka się nie skończyła?? No jak??
29 stycznia o godz. 22:32 27058
marek mróz
Tak, nadajemy książce szczególna wartość, a przecież książki są bardzo różne.
Sama mało już czytam. Zaczynam książkę i jeśli nie jest świetna, wybitna, wciągająca, to jej po prostu nie kończę. Również koleżanka mi powiedziała: Chyba zmęczyło mnie czytanie o cudzym życiu. Człowiek, który czyta na spacerze z psem i podczas rozmowy (są i tacy) żyje de facto cudzym życiem.
Napiszcie więc może, co warto przeczytać. Bo wielu rzeczy po prostu nie warto:
http://www.lamperia.blogspot.com/2015/01/przeczytaj-52-ksiazki-i-pozostan-tukiem.html
30 stycznia o godz. 1:04 27059
Potrzebuję około godziny na drogę do i z pracy. Pokonuję ją korzystając z komunikacji miejskiej. Jest to więc znakomita okazja do lektury. Nie cały czas na nią poświęcam, ale średnio ponad godzinę dziennie sobie czytam. Choć książki zdarza mi się niestety rzadko czytywać, gdyż większość czasu na lekturę zabiera mi zapoznawanie się z treścią Polityki Cyfrowej, która jest w zasadzie jedynym moim stałym źródłem informacji o tym, co się w kraju dzieje. Jak już zostało powiedziane – nie zawsze książka jest jednoznacznie lepsza od gazet/czasopism.
No i trzeba też mocno uważać jakie się lektury dobiera do czytania w miejscu publicznym. Niedawno musiałem przerwać lekturę (akurat książki), bo co chwilę wybuchałem głośnym śmiechem. Nie dość więc, że sam się źle czułem, bo przyciągałem wzrok współpodróżnych, to i innym mogło to przecież przeszkadzać. A wszystko przez Dorotę Masłowską i jej „Kochanie, zabiłam nasze koty”. 🙂
PS Czytam na czytniku. Jestem więc wolny od oceniania mnie przez innych, na podstawie tego co czytam.
Nie mówiąc już o tym, że czytam po polsku. A to język, który wśród Niemców do popularnych nie należy. 😉
30 stycznia o godz. 13:28 27060
@Marek_Mroz:
Jest taka teza, że książka, jako pewna forma, ma duże znaczenie dla kształtowania sposobu myślenia i postrzegania świata. Chodzi o systematyczne zapoznawanie się z liniowo prezentowaną opowieścią. To się przekłada nie tylko na książki, ale szerzej na kulturę, oraz zdobywanie wiedzy.
(Tak, zauważam tu już dwa zastrzeżenia: dotyczy to głównie ludzi młodych, którzy wyrabiają dopiero nawyki; nie każda książka też spełnia warunek liniowej narracji.)
Oczywiście, warto to wszystko zniuansować, bo można skarcić kogoś za zbyt mało ambitne lektury, można też pochwalić za lekturę ambitnych czasopism… Ale jest też taki etap, gdy powszechność czytania książek się liczy. Trudno nauczyć dzieci umiejętności czytania książek, gdy dorośli nie czytają. Trudno zabrać się za książkę ambitną, gdy nie czytało się mniej ambitnych.
Nie wiem, jaki powinien być (bezwzględny) wskaźnik czytelnictwa, ale można go porównywać z innymi krajami, oraz w Polsce, dla różnych lat.
1 lutego o godz. 15:37 27061
Nie zawsze widać, dzisiaj ludzie często czytają np. w telefonie komórkowym
3 lutego o godz. 13:35 27062
Niektórzy powątpiewają, czy czytanie coś daje; gdyby ludzie czytali, nie mieliby zawężonych horyzontów, a głupota nie byłaby tak powszechna jak dzisiaj.
Oczywiście kapitalne znaczenie ma CO się czyta – czytanie jakichś starych ramot, które nie przystają do dzisiejszego świata, na pewno nikomu nie przybliży zrozumienia tego, co się wokół nas dzieje. Niestety w większości, polscy pisarze piszą o Polsce dla Polaków – nie są to dzieła uniwersalne, a tylko takie mogą sprzyjać poszerzaniu horyzontów.
Nie bez powodu jesteśmy zaściankowi i ciemni.
PS. Faulkner, Caldwell, czy Steinbeck uczyli 40 lat temu; później byli to Burgess, czy Golding dzisiaj robią to inni, jak Houellebecq, czy jr. Amis.
To są książki różne od tych, które czytało się kiedyś, ale świat dzisiaj wygląda zupełnie inaczej, niż przed laty. Jak ktoś chce wiedzieć jak – bez czytania nigdy się nie dowie.
A tak na marginesie; od oglądania filmów, szczególnie tych głównego nurtu, co najwyżej można się stać jeszcze głupszym, niż się jest.