Istnieje coś takiego jak „lęk przed grubą książką”. Na pewno Państwo to znacie. Gruby tom przeraża, wydaje się, że chce nam zabrać kawałek życia. Myślimy, ile czasu muszę na to poświęcić? A przecież czasu nie mamy.
Chodziłam wokół „Solfatary” Macieja Hena i chodziłam, zanim odważyłam się zacząć czytać. No i okazało się, że nie zabiera, a daje, bo z przyjemnością wchodzimy w tę opowieść. Grubość przestaje przerażać, dostajemy w prezencie wciągający nurt opowieści.
Inny strach to strach przed opowieściami historycznymi. Czytamy bowiem o XVII-wiecznym Neapolu. To daleko i dawno, co to ma z nami wspólnego? A w dodatku ta opowieść o dziesięciodniowej ludowej rewolucji, którą rozpętał pewien rybak, nie jest ukrytą rozprawą ze współczesnością, jak to często bywa. Oczywiście mechanizmy rewolucyjne są zwykle podobne – szukanie wrogów, wściekłość tłumu. Kiedy bohater, dziennikarz neapolitańskich „Wiadomości” Fortunato Petrelli, wchodzi w tłum, czuje rodzaj entuzjazmu płynącego właśnie z poczucia bycia częścią wielkiego ruchu (podobną scenę znajdziemy w „Szkole uczuć” Flauberta). Ta opowieść jest dobrze osadzona w czasie i miejscu – Solfatara to jeden z wulkanów wokół Neapolu, różni się od Wezuwiusz tym, że „cały czas coś się pod spodem pichci”. „Neapol stoi na moście, pod którym przepływa rzeka buzującej lawy. To się w tym mieście czuje, przekonasz się pan” – słyszy bohater. Pichciło się tak, że aż wybuchło powstanie.
Jednak w powieści Hena literatura wydaje się silniejsza niż historia. To o nią przede wszystkim chodzi. Hen jest wiernym czytelnikiem Potockiego, Cervantesa, Defoe’go i również Henry’ego Fieldinga, autora „Toma Jonesa” (i uważnym widzem „Rękopisu” Hasa i „Toma Jonesa” Richardsona). Stworzył powieść szkatułkową, misternie utkaną z opowieści kolejnych bohaterów. „Jeszcze tego samego wieczora znalazłem się w zgoła innych okolicznościach” – to zdanie z „Rękopisu” bardzo pasuje do kolejnych awanturniczych przygód bohatera Hena. Fortunato oprócz kroniki rewolty opowiada nam historię swojego życia. Osią jego życia jest poszukiwanie. Próbuje ustalić, kim byli jego rodzice, poszukuje również swojej kochanki, a także próbuje rozwikłać tajemnicę niejakiej Donny Svevy, która choć miała pogrzeb, to jest całkiem żywa. Czyżby maczały w tym ręce siły piekielne? Wszak neapolitańczycy wierzyli, że w kraterze Solfatary znajduje się brama piekieł. Słowem – nasz bohater bez przerwy znajduje się „w zgoła odmiennych okolicznościach”, w karczmach, na dworach, teatrach i w łożach rozmaitych „pań swawolnych”.
Czytamy o tych przygodach z zapartym tchem, a to wszystko zasługa stylu. Jak to się wszystko toczy i jak brzmi! Zamiast wpadać w sieć archaizmów poddajemy się rytmowi tej prozy, jej zadziorności i sprośnemu humorowi. Czujemy ducha „Gargantuy i Pantagruela”. Sprawy ciała są tu bowiem pierwszorzędne i opisywane z podobną swadą. Donna Sveva mówi nawet, że jeśli chodzi o zmartwychwstanie, to owszem, ale tylko w cielesnej postaci i to z najlepszego okresu życia. Postaci nie robią nam wykładów z filozofii czy teologii. Poznajemy je w działaniu, najczęściej w afekcie, najczęściej miłosnym. A jak miłość, to i jedzenie – wszystko to łączy się scenie nawiązującej do „Toma Jonesa”, w której jedzenie staje się grą miłosną: „Obserwując z zachwytem, jak Flaminia podnosi kolejne kąski do ust, jak chciwie rozrywa je zębami, jak delikatnie przeciągając palcami po wargach, zgarnia z nich tłusty sos, by potem te palce, jak również wargi, ukradkiem z wielkim smakiem oblizać, sam nie wiem, kiedy zacząłem mimowolnie powtarzać każdy jej ruch”.
Postacie kobiet udały się pierwszorzędnie: taka Donna Sveva. Ta dama przyzwyczajona przez całe życie do maskarady potrafiła być, kim chciała, i mówić dowolnym stylem. Albo Maltanka, właścicielka burdelu, przepraszam – zamtuza. Dopiero gdzieś blisko końca nasz bohater poznaje prawdziwe imię tej kobiety. Damy prowadzą salony, w których gromadzą się dziewczęta, owszem, urodziwe, ale i wykształcone. Tutaj kobiety rozmawiają ze sobą cytatami z Dantego, a przede wszystkim kierują same swoim życiem – czasem wybierając maskaradę, żeby spełnić swoje zachcianki. Albo teatr. Może Maltanka większe spełnienie znalazłaby właśnie w teatrze niż w zawodzie kurtyzany? Wszystko to przypomina teatr: maski, maskarady, role. Ważne, żeby wycisnąć z życia jak najwięcej – tą zasadą kierują się bohaterowie Hena. Nie zawsze udane (a właściwie zwykle nieudane) życie jego bohaterów może spełnić się, zyskać sens tylko w opowieści.
Taka to brawurowa i zadziorna książka. I przede wszystkim odważnie idąca pod prąd, wbrew tendencjom, żeby upraszczać (bo nie zrozumieją), skracać (bo nikt nie przeczyta). Powstała bowiem opowieść zabawna, ale jednocześnie bardzo poważnie traktująca czytelnika. „Solfatara” spadła na nas jak meteoryt, ale nas nie zabiła, wyszliśmy cało i prosimy o więcej.
30 września o godz. 23:39 27155
Lęk ? W życiu… Gruba książka to fetysz nieomal… A może bez „nieomal” 🙂
1 października o godz. 0:51 27156
W Polsce to jest lęk przed książką w ogóle, pomijając już jej pojemność. O tym, że książeczka nawet cieniutka może stanowić problem przekonałem się w czasie ostatnich wyborach samorządowych. Peesel (wylosowali 1-kę,stronę tytułową „kart”, które miały formę cienkich książeczek do rad gminnych, powiatów i sejmików wojewódzkich ) miał wysoki wynik tylko dlatego, że wielu osobom nie chciało się c z y t a ć i przewracać stron w poszukiwaniu zamierzonego komitetu wyborczego tylko od razu, bezmyślnie stawiali krzyżyk na owej stronie tytułowej. Jak co niektórzy się zreflektowali z popełnionego błędu wyborczego podchodzili do komisji (miałem ten zaszczyt) i domagali się nowej karty, bo „nie przeczytali w czasie głosowania na kogo postawili krzyżyk ” (!!). Oczywiście odmówiłem informując, że kartę w formacie zeszytowym należało wcześniej przekartkować i po prostu przeczytać, zwłaszcza, że tekst nie był trudny czy jakoś filozoficznie skomplikowany.
1 października o godz. 23:33 27157
Zanim sięgnę po tę książkę, chciałbym się dowiedzieć, czy ona jest w stylu Sontag „Miłośnik wulkanów”?
2 października o godz. 15:17 27158
A ja właśnie lubię grube książki, bo wiem że to będzie przygoda na dłużej. I zawsze w trakcie czytania, im bliżej końca jestem, tym większy czuję żal, że to już, że podróż dobiega końca. 🙂
2 października o godz. 18:38 27159
Lęk przed grubą książką?
Nieumiejętność czytania ze zrozumieniem?
Trudności z koncentracją na tekście i jego sensie?
Zakaz czytania samodzielnego wydany przez tych, co wiedzą, że samodzielne czytanie prowadzi na manowce?
Kara za nieprzestrzeganie zakazu czytania?
Chęć zaspokajania własnych pretensji do stanów wyższych za pomocą posiadania „grubej książki” na półce w widocznym miejscu?
Niechęć do sprawdzania co jest w „grubej książce”?
Męka pośród sprzeczności: co się komu zdaje, a co „naprawdę autor miał na myśli”?
Popisy na temat tego, co mówi książka bez sprawdzania, co faktycznie mówi?
Oczywiście. Każdy w zasadzie Polak tak ma. Z pokolenia na pokolenie. Od zawsze.
Ta „gruba książka” nazywa się Biblia.
2 października o godz. 20:57 27160
A ja mam wstręt przed GRUBĄ książką. GRUBĄ tzn. grubą w sensie dosłownym. Ani się z tym położyć do łóżka, ani poczytać w tym przybytku,gdzie „król chodził piechotą”. Widziałem Jasienicy-„Rzeczpospolita Obojga Narodów” wydaną w jednym tomie. Ja wiem, że właścicielce bloga, nie o to chodziło. Ile ja jednak, nie przeczytałem książek z tytułu ich GRUBOŚCI. I nie przeczytam!. Siedemdziesiątka na karku!. Pozdrawiam.
4 października o godz. 20:09 27161
Kupując książki w Internecie, czytając recenzje w gazetach i czasopismach interesujących mnie tomów, zawsze odruchowo sprawdzam najpierw ilość stron. To silniejsze ode mnie, już tak mam. I im wyższą liczbę widzę, tym bardziej jestem zdopingowany do zdobycia tej pozycji i zanurzenia się w lekturze. „Łaskawe” Littella to jedna wielka przygoda, mogłaby trwać dłużej. Przede mną lektura „Życia i losu” Grossmana. Już sam rzut oka na tę „cegłę” zapowiada piękne jesienne dni. Pozdrawiam Czytelników.
23 października o godz. 18:40 27162
@bukraba
Coś dla Ciebie specjalnie skoro pisałeś że już nie przeczytasz grubych książek – bo za ciężkie.
bukraba proszę wejdź pod ten link, przeczytaj i zdecyduj sam. Jeżeli Cię zainteresuje odpowiedzi na wszystkie pytania znajdziesz buszując po okolicy.
http://swiatczytnikow.pl/o-co-chodzi/czy-powinienem-kupic-czytnik/
Dla starszych jest tym wygodniej że można powiększać rozmiar czcionki i nie potrzeba okularów do czytania. I nie ważne jaka cegła, czytnik wszystko połknie. I w łóżku super komfortowo się czyta.
Dla mnie książka zaczyna się od 350 stron, poniżej tego to opowiadanie jakieś.
28 października o godz. 22:46 27163
Lęk przed książką. Bez wątpienia istnieje coś takiego. Czy przed grubą? Nie wiem, może, dużo zależy od przełamania lęku pierwszego, no i od oczekiwań, zainteresowań, intelektu. Gruba i historyczna jest powieść Oblężenie Reverte, świetna, lekka lektura. Do jakich wniosków to prowadzi?
18 listopada o godz. 19:45 27164
Polecam drugą grubą książkę : Niewola , pana Spiro, autora również świetnej książki o Bogusławskim i Mesjaszy, których niestety jeszcze nie czytałem
20 listopada o godz. 11:56 27165
Właśnie tego typu omówienia chciałabym czytać w prasie codziennej i w tygodnikach. Erudycyjne, kontekstowe, w punkt odnośnie książki, z fabułą. Szkoda, że dobre pisanie o książkach konsekwentnie przenosi się do blogosfery, która coraz bardziej staje się kulturotwórcza w przeciwieństwie do tzw. głównego nurtu.
23 listopada o godz. 21:00 27166
Józefa Hena, taty, znam wszystkie (tak mi się wydaje) pozycje. To niedoceniany u nas pisarz. Twórczość jego syna Maćka jest mi na razie obca. Ale to tylko kwestia czasu.
Mam lęk przed grubą książką, chociaż takie np. Księgi Jakubowe, przeczytałem dwa razy pod rząd, leżąc na szpitalnym łożu. Zginając odpowiedni nogi, które pełniły funkcję pulpitu. Kilka dni temu zmogłem „Himmlera” wydanego przez Prószyński i S-ka. Gruba okładka, stron prawie tysiąc. Ciężar tej książki równy chyba ciężarowi hitlerowskiej okupacji w Polsce. Kupiłem ją w sieci, zaś w księgarni mając okazję ocenić jej wagę prawdopodobnie zrezygnowałbym z zakupu. Poza tym książka napisana bez swady, nudnym akademickim stylem. Na dodatek jakaś autorska odmiana nazwy hitlerowskiej tajnej policji; Gestapo, Gestapa, Gestapy.
@kelenken. Życie i los to wspaniałe dzieło. Co prawda swoją objętość ma ma i twardą okładkę do tego, chociaż wydaje mi się, że było wydanie i w okładce miękkiej, ale czyta się lekko. Ponadto zapada mocno w pamięć. Przyjemnej lektury.
24 listopada o godz. 12:33 27167
witam,
rewelacyjny artykuł, prosimy o więcej 🙂
24 listopada o godz. 17:15 27168
Miałem takie same odczucia po lekturze, ale z drugiej strony jest to pozycja na jeden raz. Mimo wszystko raczej warto.
22 grudnia o godz. 9:44 27171
Ostatnio więcej czytam ebooków niż książek papierowych — nie widzi się prze lekturą, czy książka jest gruba, czy cienka (czasem się wie, ale nie zawsze). Nie ma więc lęku 😉
11 kwietnia o godz. 12:23 27231
Znałem ten lęk ale to jeszcze w czasach szkolnych. W ogóle nie lubiłem czytać książek. Teraz chłonę je jak gąbka 🙂
3 października o godz. 12:00 27258
ach UWIELBIAM GRUBE TOMISZCZA. TERAZ CZYTAM SHANTARAM- CUDOWNA PODRÓŻ PO INDIACH, i nie tylko.
MÓJ NIEDOŚCIGNIONY MISTRZ GROZY STEPHEN KING; TOMISZCZA TO JEGO DRUGIE IMIĘ; „POD KOPUŁĄ”, „TO”, „BASTION”- GENIALNE.