Listę rozczarowań można zacząć od tegorocznej książki Joanny Bator.
Trudno określić, czym jest „Wyspa Łza”. Miała być literackim reportażem, ale nie jest, bo o miejscach, w których przebywa Bator, niewiele się dowiadujemy, o ludziach jeszcze mniej, najwięcej zaś o samej Bator.
Bo tak naprawdę chodzi jej o „przygodę z samą sobą” w egzotycznych okolicznościach. I, zgodnie z konwencją kolorowej prasy, wszystkie jej zmysłowe odczucia są niesłychane, a przeżycia nadzwyczajne. Nawet biegunka musi być znacząca, skoro się jej przytrafia.
(Joanna Bator, Wyspa Łza, Znak)
„Cudownie” odnaleziona powieść Harper Lee była sensacją za oceanem, choć nie z powodów literackich. Całość jest połączeniem pensjonarskiej, drętwej ramotki z patetycznymi mowami politycznymi. W dodatku w polskim przekładzie co rusz trafiają się zdania na tyle niezrozumiałe, że aż komiczne: „łamała mu serce w aptecznej kafejce” ( Chodziło zapewne o „drugstore”). I to nawet nie Harper Lee „łamie serce” swoim czytelnikom, tylko spece od marketingu, no i tłumacz.
(Harper Lee, Idź, postaw wartownika, przeł. Maciej Szymański, Wydawnictwo Filia)
Nowa, wyczekiwana książka Franzena jest wyraźnie skrojona na miarę „wielkiej amerykańskiej powieści”. Ale rozmach nie idzie w parze z wiarygodnością. Zupełnie inaczej niż w trylogii amerykańskiej, w której Philip Roth potrafił problemy polityczne połączyć z tragicznym wymiarem pojedynczych losów.
U Franzena nie ma tego drugiego wymiaru. A przede wszystkim – brakuje humoru, skondensowania i ascezy „Korekt”, chyba najlepszej jego powieści, która nie aspirowała do bycia „wielką”.
(Jonathan Franzen, Bez skazy, przeł. Zbigniew Kościuk, Sonia Draga)
O Junie , narzeczonej Schulza, niewiele wiadomo. Agata Tuszyńska musiała wymyślić całą postać. I, niestety, powstała bohaterka jak z przedwojennego romansu. A największym problemem tej książki jest sama narracja: naiwna i egzaltowana, pełna wykrzykników, wielokropków i zaglądania pod „podszewkę świata”. A tymczasem postać Schulza wyjątkowo nie pasuje do taniego, romansowego języka.
(Agata Tuszyńska, Narzeczona Schulza, Wydawnictwo Literackie)
To mogło być zabawne i zaskakujące opowiadanie, ale wyszła rozwlekła i nudna powieść. Problematyczna jest też bohaterka, która zachowuje się jak postać wycięta z komiksu, pozlepiana z kilku bohaterek literatury kobiecej i doprawiona sosem z „Kill Billa”. Zabawne jest tylko to, że nie wiemy, które z pary bohaterów jest większym psychopatą. Ale na dobrą powieść to za mało.
(Igor Ostachowicz, Zielona wyspa, W.A.B.)
Tak to jest, kiedy wiele oczekujemy albo długo czekamy – tak jak na nową książkę Milana Kundery. I kiedy nadeszło „Święto nieistotności” (przeł. Marek Bieńczyk), okazało się, że to suchy esej, który więcej obiecuje, niż spełnia, z którego zostaje kilka zdań („Nieistotność, przyjacielu, to sedno egzystencji”).
Orhan Pamuk jest wspaniały, ale w tym roku też dostaliśmy jego słabszą powieść „Dziwna myśl w mej głowie” (przeł. Piotr Kawulok) o ulicznym sprzedawcy ze Stambułu – rzecz bardzo mozolna i wymagająca od czytelnika wiele cierpliwości.
Wiadomo, że wszyscy dziś piszą kryminały, ale nie wszystkim one wychodzą – w zeszłym roku nieprzekonujący był kryminał Witkowskiego, w tym roku powieść Kai Malanowskiej „Mgła”, która wydaje się jednak tylko poprawnie odrobionym ćwiczeniem literackim.
A kto nie pisze kryminałów – wydaje dziennik albo pisze i kryminały, i dziennik – tak to wyglądało w tym roku. W „Dzienniku roku chrystusowego” Jacka Dehnela uderza wielkie nagromadzenie szczegółów, spotkań, zwiedzań, przedmiotów, historii, ludzi. Rok się nie zaczyna i nie kończy, i nie różni od innych. Ot, jeden zeszyt z kilkudziesięciu, które już są zapisane. Trochę nie wiemy, skąd więc ta szumna nazwa „roku chrystusowego” (poza 33. urodzinami).
Z kolei zapiski Szczepana Twardocha w „Wielorybach i ćmach” są odwrotnie – wycyzelowane, ascetyczne, miejscami zamieniają się w minieseje lub literackie obrazy. Ale to nie dziennik, tylko ekstrakt, preparat z przygotowanym wizerunkiem pisarza, który chce nam pokazać siebie właśnie w taki sposób. I tylko tyle odkryć. A więc siłą rzeczy pozostawiają niedosyt (choć dużo tam ładnego).
Kończę więc tym niedosytem zamiast rozczarowania. Więcej było w tym roku odkryć niż rozczarowań. Niech ten następny rok, 2016 (ach, wiadomo, ciemne chmury, i to nie nad literaturą) – będzie obfity.
31 grudnia o godz. 9:09 27173
Pod większością Pani rozczarowania i niedosytów, ja również się podpisuję, ale że by wśród nich znalazł się nowy Pamuk? No nie. Może to nie Pamuk w najlepszym wydaniu, może trochę za długi ale jednak to Pamuk, który pomimo kilku „może” – zachwyca.
31 grudnia o godz. 11:53 27175
No ja bym jednak bronił Malanowskiej. Może to nie jest Stieg Larsson, ale w porównaniu do naszych rodzimych twórców, choćby takich jak Chmielarz czy Czubaj, „Mgła” to jednak baaardzo poprawnie wykonane ćwiczenie literackie. Pani Justyno, proszę choćby sobie porównać tę książkę z „Przejęciem” Chmielarza, za które dostał on w tym roku nagrodę Wielkiego Kalibru za najlepszy polski kryminał.
Moim zdaniem to różnica klasy, zarówno jeśli idzie o warsztat, modne teraz „tło społeczne”, jak i samą intrygę kryminalną. Oczywiście na korzyść „Mgły”.
31 grudnia o godz. 12:19 27176
słusznie, racja 🙂
31 grudnia o godz. 12:20 27177
Pamuk to zawsze Pamuk, to prawda 🙂
31 grudnia o godz. 17:25 27178
Twardoch to narcyz po prostu podobnie jak kiedyś Wiśniewski.
1 stycznia o godz. 20:11 27179
Do listy rozczarowań dodałbym Dygot J. Małeckiego. Ale nie czuję rozczarowania pisarzem tylko wymyślonymi na potrzeby marketingu recenzjami, które mylnie promują książkę jako coś wysokich lotów i dużej wartości. Nadużyciem a nawet kpiną jest porównywanie starań tego autora do kunsztu Olgi Tokarczuk, a efekt jego pracy do dzieła jakim jest „Malowany Ptak” J. Kosińskiego.
1 stycznia o godz. 23:17 27180
Niedosytem dla mnie pozostana ksiazki, ktorych, z jakichs powodow nie wydano do tej pory w jezyku polskim, albo o ktorych zapomniano.
Do pierwszej grupy zaliczylbym amerykanski klasyk „Call it sleep” Henry’ego Rotha, ksiazke bedaca kluczem do zrozumienia duszy zyda-emigranta w USA. Wydano ja po raz pierwszy w latach 30-tych. Drugim waznym pisarzem nieobecnym na polskim rynku wydawniczym jest Mordecai Richler, badz co badz, wspolczesny klasyk literatury kanadyjskiej. Polecam filmowa adaptacje jego ostatniej powiesci „Barney’s version” z M. Pike i P. Giamatti, nie do dostania na rynku polskim. M. Richler, montrealczyk z pochodzenia, byl kanadyjskim odpowiednikiem Ph. Rotha.
Wpadla mi w reke niedawno ksiazeczka ciekawa, pisarza algierskiego Kamela Daouda- „Mersault’s Investigation”. To jak gdyby dopisana historia do „Obcego” A. Camusa. Warto przynajmniej przekartkowac.
Odczytalem na nowo krotka powiesc G. Swifta „Light of Day”, wydana rowniez po polsku kilka lat temu, troche bez wiekszego echa, a to literatura naprawde duzego formatu.
Bladze po roznych sklepach internetowych w Polsce i takiej ilosci chlamu literackiego trudno gdziekolwiek uswiadczyc. Przy tej mizerii poprawne stylistycznie kryminaly skandynawskie prezentuja sie jak arcydziela.
5 stycznia o godz. 18:48 27181
No jak to zapomniane – ludzie czytają
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/107893/nazwij-to-snem
10 stycznia o godz. 3:47 27182
Malgorzata777
Po pierwsze- to bardzo stare wydanie tej ksiazki, sadzac po obwolucie, gdzies lata 70-te. To chyba dostepne tylko w wielkich stolecznych lub wojewodzkich bibliotekach. No i co zostalo nam z dawnego PIW. Tyle dobrych serii wydawniczych w przeszlosci, na ktore polpwalo sie w ksiegarniach. Jakies resztki. Sa jeszcze nieoficjalne kopie na chomikuj. I pozyczanie w kolku czytelniczym.
Mam w Kanadzie kilkadziesiat pozycji Wspolczesnej Prozy Swiatowej uratowanych od pozogi. Czasami siegne po cos innego. Np. Czyngiza Ajtmatowa, ktorego wydawano rowniez po angielsku i to sumptem agencji Nowosti.
Byla tez seria literatury jugoslowianskiej i seria literatury skandynawskiej. O literaturze rosyjskiej nie wspomne.
Po drugie: nieprawdziwa jest informacja o autorze. Tak jak Harper Lee, lub Salinger wydal on po kilkudziesieciu latach bodajze 2 ksiazki Mercy of a Rude Stream, An American Type. Ale tylko Call it sleep zostala klasykiem. Byl w zasadzie jak Malcolm Lowry, pisarzem jednej ksiazki. Ale za to jakiej.
12 stycznia o godz. 16:29 27183
Dopisze cos do tematu „starodrukow post-prlowskich”, ktore wciaz wywoluja tyle emocji w srodowiskach kultury prawdziwej. Dziwi mnie, ze srodowisko GW/Polityki jakos nie dazy do reedycji tego , co wartosciowe i zapomniane. W koncu, nie jest to pisowska kruchta, jak sami siebie definiuja.
Ksiazka K. Daouda zostala wydana po polsku i jest dostepna na Woblinku.
17 stycznia o godz. 20:20 27184
Do rozczarowań roku dorzucam:
„Zuza albo czas oddalenia” – Jerzy Pilch. Wulgarne, odrzucające, koszmarne.
„Cyklon” Andrzej Muszyński – błędy merytoryczne, niechlujna konstrukcja, wysilone metafory.
ROOR „Dygot” to bardzo dobrze opowiedziana rzecz. Małecki jest objawieniem roku, daje wytchnienie od nadętych pseudoartystycznych dziwactw. Tylko, że w Polsce dobra fabuła to rzecz karygodna…
23 stycznia o godz. 15:19 27185
Gdyby nie ostatni Rushdie, czy Houellebecq, to faktycznie, ostatnimi czasy, raczej bryndza.